Moja zawodowa kariera kolarska zaczęła się w młodzieżowej ekipie Legia Felt Warszawa. Spędziłem tam prawie 4 lata i było to moje najlepsze kolarskie doświadczenie. Ekipa była zgrana na maksa, rozumieliśmy się bez słów. Na wyścig nie było jednego lidera, pracowaliśmy na tego, kto czuł się w danym dniu najlepiej. Mieliśmy wtedy bardzo dużo startów.
Początek sezonu spędzaliśmy za granicą. Przepalaliśmy nogę przed polskimi wyścigami ścigając się we we Francji, Niemczech, Czechach czy Słowacji. Była to bardzo dobra forma treningu i świetna metoda na wejście w kwietniowe starty w Polsce. Ścigałem się całą zimę, bo zauważyłem, że kolejne starty świetnie wpływają na moja dyspozycję. Uwielbiałem wyścigi w błocie. Jedynym wolnym od wyścigów miesiącem był luty. Nie oznaczało to oczywiście przerwy od roweru. Poświęcałem się wtedy bardzo ciężkim treningom. Forma rosła, a ja chciałem się rozwijać. Potrzebowałem startów zagranicznych, jednak ze względu na budżet klubu skazani byliśmy wyłącznie na starty krajowe.
Wtedy w mojej głowie pojawił się pomysł na zmianę ekipy na CCC Polsat Polkowice. Była to drużyna z zapleczem sponsorskim, sprzętowym i medialnym. Po moim ostatnim sezonie w Legii zadzwoniłem do dyrektora sportowego Piotra Wadeckiego, czy widziałby mnie w składzie na kolejny rok w CCC. Udało się, dostałem się do ekipy. I tak w wieku 22 lat dostałem się do najlepszej polskiej grupy zawodowej. Bardzo się cieszyłem i miałem motywację do jeszcze cięższych treningów i wyrzeczeń. Niestety już na pierwszym zgrupowaniu drużyny doznałem kontuzji ścięgna achillesa i przez miesiąc byłem wyłączony z treningów. Po przymusowej przerwie dołączyłem do ekipy na drugim zgrupowaniu. Było mi bardzo ciężko utrzymywać obciążenia treningowe z wytrenowanymi już zawodnikami, ale nie poddawałem się i stopniowo nadrabiałem straty.
W styczniu wyjechaliśmy na zgrupowanie do bardzo popularnego teraz Calpe gdzie spędziliśmy 1,5 miesiąca. Pogoda dopisywała z każdym dniem. Ciężkie pięcio- sześciogodzinne treningi po górach dawały się we znaki. Nierówno przepracowana zima i potężne obciążenia doprowadziły mnie do przetrenowania. Zajechałem się i nie doszedłem do siebie do końca sezonu! Już w lutym wystartowałem w Hiszpańskim wyścigu Vuelta Murcia gdzie startował m.in. wracający po przerwie Lance Armstrong. Było to coś, stanąć u jego boku prestiżowym wyścigu. Kolejne starty to klasyki Belgia, Holandia, Francja, Niemcy. Wyścigi zimne, szybkie i co najgorsze dla mnie- płaskie. Od samego startu tempo zabójcze, 50-60km/h i tak prawie do samej mety. Nie mogłem się odnaleźć w peletonie na takich trasach. Ważąc wtedy 58-60kg nie miałem żadnych szans na zrobienie wyniku, zwłaszcza że byłem urodzonym góralem. Większość imprez kończyła się dla mnie DNF-em. Sezon przebiegał szybko i absolutnie bez fajerwerków.
Pod koniec tego roku doznałem kolejnej kontuzji, tym razem oka. Niestety to był koniec mojej zawodowej kariery kolarskiej. Przeszedłem przeszczep rogówki oka i mogłem zapomnieć uprawianiu sportu. Ale niczego nie żałuje, kolarstwo nauczyło mnie być silnym. Ścigając się w Legii i w Reprezentacji Polski poznałem wielu wybitnych polskich kolarzy m.in. Rafała Majkę i Michała Kwiatkowskiego z którymi często rywalizowałem.
Przez 4 lata po skończeniu kariery nie wiedziałem co mam ze sobą robić. Kolarstwo było dalej w moim sercu ale zalecenia lekarza były jasne. Zbyt wysokie ciśnienie spowoduje większy uraz wzroku. Na szczęście leki, krople i kolejne zabiegi zahamowały rozwój choroby oczu. W tym okresie nie mogąc się ścigać, oczywiście dalej uprawiałem sport, lekko trenując. Bieganie, siłownia, basen z odrobiną roweru nie dawały satysfakcji, jaką czerpałem z wyczynowego ścigania. Postanowiłem wrócić! Jeżdżę teraz dla siebie i własnej frajdy. Nie muszę się spalać i pracować dla innych. Robię to z głową, pasją i wielką przyjemnością.
Jeżeli chodzi o kolarstwo amatorskie to właściwie niewiele różni od zawodowstwa. Różnica między sprzętem pro-peletonu i tego amatorskiego bardzo się zmniejszyła. Ścigamy się na coraz lepszych rowerach, wszyscy poświęcają treningom coraz więcej czasu i inwestując też w siebie. Okazuje się, że utrzymanie w czołówce również wymaga sprzętu z najwyższej półki, regularnych treningów i naprawdę ciężkiej pracy! Kiedy wracałem do ścigania, myślałem że będzie to pikuś! Wsiadam na rower i wygrywam. Myliłem się i to bardzo. Trzeba nieźle zapierniczać! Dzięki ekipie EDF Trek Gdynia dalej realizuję swoją pasję i spełniam się w 100%. Nie zawsze jestem w stanie wygrać, ale myślę trochę już namieszałem w tym „zawodowym amatorstwie”. Optymistycznie podchodzę do sezonu 2017, rozkręcam się z roku na rok. Nogi przypominają sobie dawne ściganie. Dalej będę śmigał maratony MTB oraz wyścigi na szosie.
Cieszę się z rosnącej liczby amatorskich imprez i uczestników. Podziwiam wszystkich biorących udział w wyścigach rowerowych. Wiem, że tak jak ja dają z siebie wszystko. Życzę Wam, żebyście spełniali się w realizowaniu swojej pasji dokładnie tak ja robię to ja!
Pozdrawiam, Repa